sobota, 30 sierpnia 2014

You make it real

Wcale nie chcę wracać do rzeczywistości i zmagać się z codziennymi obowiązkami. Nie chcę zapomnienia ze strony osób, które już na zawsze będą częścią mnie.  Nie znoszę pożegnań, zupełnie takich jak wczoraj. Nie chciałam słyszeć pełnego tęsknoty "powodzenia kochanie, wszystko się ułoży". Nie chciałam, żeby przytulił mnie tak jak kiedyś, bo tego "kiedyś" w ogóle nie powinno być. To miało t r w a ć. Nawet, jeśli raz za razem łamał mi serce. On miał być na z a w s z e. Puścił moją dłoń w tańcu wcale nie patrząc mi w oczy. Miał nie puszczać, choć wcale nie obiecywał. Już raz to zrobił. Dokładnie 25 kwietnia po południu, na tamtej ławce w parku. Powroty są trudne. Szczególnie, kiedy po 3 w nocy rozpadasz się na kawałeczki w taksówce, a całą resztę nocy spędzasz w łóżku analizując każdy, nawet najmniejszy szczegół nocy, która już nigdy się nie powtórzy i przede wszystkim nocy, która jeszcze kilka miesięcy temu miała wyglądać zupełnie inaczej. Nie ma już nas, ale dla mnie James Morrison zawsze będzie mój i Twój. Nasz. Choć nawet nie masz o tym pojęcia. You make it real for me. Dziękuję, moja pierwsza miłości, po prostu dziękuję, za wszystko, jesteś wspaniałym człowiekiem, pamiętaj, a na grubcia zawsze możesz liczyć. :)